Na słynnym forum niemniej słynnego bufona polskich szachów toczy się bicie piany na temat wyższości jednego systemu rozgrywek szachowych nad innymi. Man Child podał żenującą argumentację:
W tenisie gra się mecze (tzw. gemy) do 4 wygranych piłek (i co najmniej dwóch przewagi), takich meczów rozgrywa się tyle, aż jeden z zawodników wygra ich 6 (ewentualnie 7-5 lub tie-break), a takich "setów" do 6 wygranych meczów gra się dopóki jeden z zawodników nie wygra ich 3. Innymi słowy, minimalna liczba wygranych piłek potrzebnych do wygrania całego spotkania wynosi 4*6*3=72 Tymczasem w szachach, cały mecz składa się z zaledwie dwóch partii. To tak, jak gdyby tenisistom kazać grać dwie piłki i patrzyć, który wygrał. W przypadku remisu następuje znowu dwupartiowa (dwupiłkowa) dogrywka. Losowość wyników, także w tenisie, byłaby olbrzymia.
Pozwoli Pan, Panie Bartłomieju, że nie zgodzę się z Pańską logiką. To tak, jakby szachistom kazać wykonać dwa posunięcia i patrzyć, który wygrał. I teraz dopiero to się "trzyma kupy".