część 2, część 3

Wywiad na stronie internetowej Chesspro.ru, przeprowadzony przez Siergieja Kima z Kazachstanu. Rozmowa przez telefon trwała ponad 3 godziny. Andrzej Filipowicz, który przetłumaczył ten wywiad na język polski, zna Siergieja Kima z czasów, gdy sędziował Mistrzostwa Świata w Szachach Szybkich i Błyskawicznych w Astanie 2012, a wcześniej w Mistrzostwach Świata w Grze Błyskawicznej w Almatach 2008. (ZN)

6 października 2017

Był wspaniałym szachistą. Mądrym. Dobrze orientował się taktycznych możliwościach. Szybko podejmował optymalne decyzje w warunkach ograniczonego czasu. Niewątpliwie reprezentował poziom arcymistrza według dzisiejszych standardów. Dlatego nie bez przyjemności wspomina te młode i sławne 60-70 lata. Jakie turnieje były! I jacy szachiści! Ale to nie jest tak, że się coś nie udało... Po prostu, prawdopodobnie, chciało się i mogło zrobić więcej. Przeszkodziły okoliczności. Obiektywne, ale nie zawsze. Początkowo trudne powojenne lata. Potem dziwny system, ni to zawodowego, ni to amatorskiego sportu, nie pozwalający skoncentrować się na najważniejszych rzeczach. Potem lata 80 i „Solidarność”. Chciało się grać, ale i podstawowa (czy rzeczywiście podstawowa?) działalność, gdzie były również znaczące osiągnięcia, zajmowała wiele czasu. Jednym słowem, co się wydarzyło, to wydarzyło. Ale to właśnie w tym pierwszym wymiarze.

W drugim wymiarze nie udało się uzyskać takich osiągnięć jak oczekiwał! "Dlaczego więc nie zostać się najlepszym arbitrem na świecie?" – zadał sobie takie pytanie. Odpowiedź przekroczyła wszelkie oczekiwania! Jeżeli sędziowie mieliby system rankingowy, to jeśli nie byłby pierwszym w tej klasyfikacji, to z pewnością w pierwszej trójce, na 100 procent! Chociaż wielu słynnych arcymistrzów i kolegów sędziów oraz miłośników szachów daje mu palmę pierwszeństwa właśnie jemu ANDRZEJOWI FILIPOWICZOWI.

Siergiej KIM

Hawana 1966

PIERWSZY ŚWIAT. PRZY SZACHOWNICY

Mówią, że wrażenia z dzieciństwa najbardziej zapadają w pamięci. W Twoim przypadku w dzieciństwie były trudne czasy. Czy pamiętasz Powstanie Warszawskie z 1944 roku? Powojenne lata?

Urodziłem się w Warszawie 13 maja 1938 roku. Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, miałem niewiele ponad sześć lat. Po 63 dniach walk, kiedy Powstanie upadło (zginęło ponad 200 000 osób), Niemcy wyprowadzili wszystkich pozostałych mieszkańców z naszej stolicy i niszczyli dom za domem. W Warszawie już nikogo nie było. Mieszkaliśmy dość daleko od centrum, można powiedzieć w pobliżu obecnego warszawskiego lotniska Chopina. Tam wyprowadzono mnie, mojego brata i babcię i zamierzano wysłać pociągiem do obozu. Ale jakiś żołnierz, nawiasem mówiąc, Niemiec, dał nam szansę, mnie, mojemu bratu, który miał wtedy cztery lata i babci, zeskoczyć z peronu dworca i uciec. W pobliżu (ale poza miastem) mieliśmy rodzinę, która nas przygarnęła na chwilę. Jednakże wówczas było niebezpieczne kwaterować kogoś z Warszawy, więc odesłano nas 100 kilometrów dalej. Jest takie miasto Piotrków-Trybunalski i tak w pobliskiej wiosce doczekaliśmy końca wojny. Kiedy przychodzili Niemcy, musieliśmy ukrywać się w lesie. Wracaliśmy, oni też wracali, więc z powrotem do lasu, ale nie pamiętam wiele z tego okresu.

Moi rodzice w dniu wybuchu Powstania byli w innej dzielnicy miasta i znaleźli nas trzy miesiące później w styczniu 1945 roku. Potem w lutym wrócili do całkowicie zniszczonej Warszawy (bardziej, powiedzmy, niż dziś Aleppo w Syrii), aby znaleźć jakąś kwaterę, w której można było zamieszkać. Gdy w końcu udało się znaleźć lokal, w maju 1945 r. wrócili do wioski, aby zabrać nas do Warszawy mnie, brata i babcię! We wrześniu poszedłem do szkoły do drugiej klasy. Tak się zaczęło…

Pan Andrzeju, jak Pan nauczył się gry w szachy?

Ojciec nauczył mnie grać w czasie okupacji. Miałem około 4,5-5 lat. Nie był silnym szachistą, po prostu umiał grać. Ale znalazł takie interesujące podejście do nauki. Grał ze mną bardzo poważnie. Ale bez połowy figur! Niemniej jednak poważnie! Musiałem chodzić daną bierką, jeśli jej dotknąłem, nie było żadnych ułatwień. Kiedy wygrałem trzy razy z rzędu, dodawał sobie jednego pionka. Z kolei trzy pionki zamieniał na figurę. W wieku siedmiu lat zacząłem go ogrywać przy komplecie bierek na szachownicy. To było bardzo interesujące! Teraz mogę nawet doradzić innym. Musimy grać z dziećmi poważnie! Wyrównanie poziomu gry może następować drogą gry na fory. Myślę, że jest to dobra metoda.

W gruncie rzeczy metoda nie nowa. Warto przypomnieć sobie partie Philidora, kiedy to grywał partie bez wieży. Przykładowo, w dawnych czasach białe w pierwszym posunięciu grały dwoma centralnymi pionkami. Sędzia klasy międzynarodowej Alexander Tkaczew opowiadał kiedyś o seminarium z przepisów gry w małym miasteczku w Rosji. Słuchacze objaśnili mu, że w ich miej- scowości, gdy król zawodnika dochodzi do ostatniej linii, to ten dostawia sobie dodatkowego pionka. Takie przepisy były u nich dawniej, istnieją teraz i będą istniały w przyszłości. Generalnie rzecz biorąc dawniej były różne przepisy gry.

Czy w Twojej rodzinie byli też inni szachiści?

Brat umiał grać w szachy. Był młodszy, ale zmarł 14 lat temu... W gruncie rzeczy moja rodzina nie była liczna. Jeden z braci mojego ojca zginął podczas powstania, drugi - nie grał w szachy. Byłem jedynym szachistą.

Czy możemy traktować Polskę w latach 40-50 i wcześniej jako szachowy kraj?

Przed wojną szachy w Polsce były na bardzo wysokim poziomie, W 1930 roku zdobyliśmy "złoto" olimpijskie, potem dwukrotnie "srebrne" i trzy razy "brązowe" medale. Byliśmy jednym z trzech najsilniejszych zespołów na świecie: USA, Węgry i my.

Oczywiście, po wojnie nie mieliśmy już tak wysokiego poziomu gry. Cała drużyna i inni czołowi szachiści zginęli lub zostali za granicą. Wśród nich byli Polacy, Żydzi ... Zginęli lub opuścili kraj. Niełatwo było podnieść się po takich zdarzeniach. Dopiero w latach sześćdziesiątych zaczęto w jakiś sposób liczyć się z nami.

Nauczyłeś się po prostu grać, ale trzeba było rozwijać się i podnosić poziom gry?

Dalsza postępy były stosunkowo łatwe. Po wojnie, gdzieś w 1950 roku, kiedy miałem dwanaście lat, byłem z ojcem na wakacjach w Sopocie i poszliśmy do jakiegoś klubu. Grałem z kilkoma weteranami, pokonałem ich, a mój ojciec zdecydował, że mogę zapisać się do jednego z klubów szachowych w Warszawie. Ponadto w mojej szkole odbywały się turnieje szachowe i nawet były mistrzostwa klasy! Uczestniczyło aż 22 szachistów. To był turniej kwalifikacyjny. Potem były mistrzostwa szkoły, w których zająłem drugie miejsce.

W 1951 roku zagrałem w półfinale mistrzostw Warszawy. Szef klubu "Polonia” Warszawa zauważył, że grałem dobre partie i zaprosił mnie do klubu na szachownicę juniora. Wtedy drużyny składały się z sześciu mężczyzn, kobiety i juniora. Był to silny zespół – drużynowy mistrz Polski! Do 1959 roku reprezentowałem barwy tego klubu. Ale w 1959 roku sekcja szachowa rozpadła się, bo klub potrzebował więcej pieniędzy dla piłkarzy. Nic nowego! (ze śmiechem). Szachiści przenieśli się do wojskowego szachowego klubu "Legion" Warszawa. Przez długi czas grałem w barwach tego klubu na pierwszej lub drugiej szachownicy, byliśmy drużynowymi mistrzami Polski jedenasto lub dwunastokrotnie. Mój pierwszy tytuł zdobyłem z tym klubem w 1960 roku. Grałem wtedy, może na drugiej lub trzeciej szachownicy... Potem walczyłem o pierwszą i drugą szachownicę z IM Janem Adamskim. Grał taki szachista i nadal żyje!

W indywidualnych finałach mistrzostw Polski grałem osiemnaście razy. Po raz pierwszy w 1959 roku. Zająłem gdzieś tam 13 miejsce na 18 uczestników. Ale w następnym roku podzieliłem trzecie miejsce i awansowałem do drużyny olimpijskiej. Grałem po raz pierwszy na Olimpiadzie Szachowej w Lipsku.

Decyzja o zostaniu profesjonalnym szachistą dojrzewała stopniowo czy była podjęta na- tychmiast? Jaka jest Twoja specjalność poza szachowa? Wykształcenie?

Ukończyłem Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Warszawskiej. Następnie pracowałem na uczelni, jako asystent, później jako adiunkt – wykładowca. Przez dwadzieścia pięć lat prowadziłem zajęcia z „konstrukcji stalowych”. Nawet napisałem wspólnie z kolegami z uczelni pięć książek na ten temat. Ponadto wygłaszałem referaty i publikowałem różne naukowe artykuły. Gdzieś około pięćdziesięciu. Prace były związane z konstrukcjami stalowymi. Nigdy nie byłem zawodowym szachistą, chociaż zawsze grałem „równolegle” w turniejach.

Czy szachy przeszkadzały w nauce i vice versa?

Oczywiście przeszkadzały, ale nie było wyjścia. Grą w szachy trudno było zarobić pieniądze na utrzymanie, chociaż byłem w polskiej czołówce. W pierwszej czwórce.

Wiesz, uczestniczyłem w osiemnastu finałach mistrzostw Polski. Dziesięciokrotnie zajmowałem miejsca od trzeciego do piątego. Ale nigdy nie byłem mistrzem Polski! Trzykrotnie dzieliłem trzecie miejsce, a sześciokrotnie czy ośmiokrotnie czwarte miejsce. Z kolei wygrałem wszystkie kwalifikacyjne turnieje, decydujące o awansie do drużyny olimpijskiej czy reprezentacji kraju. Tak było zawsze. W eliminacjach byłem najlepszy.

Jako zawodnik grałeś w siedmiu Olimpiadach Szachowych. To niemało. Którą z nich zapamiętałeś szczególnie?

Praktycznie grałem w sześciu Olimpiadach, w siódmej w Buenos Aires (1978) byłem rezerwo- wym, ale nie grałem, bo byłem kapitanem. W sumie dziesięciokrotnie byłem kapitanem polskiego zespołu na Olimpiadach. Ogólnie uczestniczyłem w dwudziestu pięciu Olimpiadzie. Do tej pory! (z uśmiechem)

Którą z nich najbardziej zapamiętałeś?

Oczywiście, pierwszą w Lipsku w 1960 roku. Piękna Olimpiada! Tam poznałem się z Talem, Botwinnikiem, zobaczyłem wszystkich czołowych szachistów świata. Fischera... Ale nie grałem z nimi, bo nie zakwalifikowaliśmy się do finału "A". W głównym finale Olimpiady, graliśmy dopiero w 1964 roku w Tel Awiwie. Tam zremisowaliśmy ze Związkiem Radzieckim! Bednarski zremisował z Petrosjanem, Śliwa o mało co nie ograł Botwinnika, ja zremisowałem czarnym z Keresem, a Balcerowski ze Spasskim Spasski Baltserovsky! 2:2! To była niespodzianka. Ofiarowałem Keresowi pionka, i dostałem nie wygraną, ale lepszą pozycję. Miałem czarnymi niezłą końcówkę, ale…

Potem Olimpiada w Skopje w 1972 roku. Weszliśmy ponownie do głównego finału. W grupie pół- finałowej uzyskałem 5,5 p. (z 6)! Warto przypomnieć, że wtedy grano turnieje eliminacyjne (półfinałowe) i finały, a nie jak teraz otwarte turnieje systemem szwajcarskim. W półfinałach zawsze zdobywałem wiele punktów. W finale w Skopje uzyskałem 50% rezultat.

Prawdopodobnie poznałeś wszystkich mistrzów świata, poczynając od Euwe? Z kim spotkałeś się przy szachownicy? Kto zrobił na Tobie największe wrażenie?

Trudno to określić. Spotkałem się i miałem okazję porozmawiać z dwunastoma mistrzami świata (w historii było szesnastu). Począwszy od Euwe i kończąc na Carlsenie. Rozmawiałem i analizowałem z nimi partie. Turniejowe partie grałem tylko z trzema. Z Talem zremisowałem piękną partię. Ze Spasskim przegrałem czarnymi. Ze Smysłowem też przegrałem czarnymi w finale mistrzostw Europy w Bath w 1973 roku. Chociaż miałem niezłą pozycję.

Sędziowałem turnieje, w których uczestniczyło pięciu mistrzów świata. Z trzema grałem, z dwunastoma analizowanymi partie. Z Botwinnikiem i Smysłowem siedziałem i analizowałem wiele pojedynków. Z Carlsenem przeglądałem nie tak wiele. Z Kasparowem dużo, gdy był młody. Z Kramnikiem i Karpowem stosunkowo mało partii.

Botwinnik, Pereira, AF i Smysłow, Linares 1992

Spasski, AF, Moskwa 2001

Kasparow, AF, Bled 2002

A z Fischerem?

Stałem i patrzyłem jak Fischer analizuje, kiedy zespół USA przybył do Warszawy w 1962 roku. Fischer miał bardzo znakomitą pamięć. Tal i Botwinnik na przykład pamiętali około pięć tysięcy partii. Sam sprawdzałem Tala, kiedy był w Warszawie. Mówiłem mu pozycję, a on odpowiadał, na przykład: „To jest Barcza - Keres, Zurych, 1959”, i cytował posunięcia of pierwszego do ostatniego. Botwinnik tez tak potrafił. Z kolei Fisher pamiętał również obrazy (diagramy) różnych pozycji. Wiesz, co to znaczy? Przykładowo on oglądał z Najdorfem jedną z pozycji na Olimpiadzie w Hawanie w 1966 roku. Najdorf ustawił pozycję z Obrony Benoni, gdzieś po 14 posunięciu czarnych i chciał znowu wykonać ruch czarnymi, a Fischer powiedział: „W tej pozycji jest ruch białych”. Widziałem podobnych sytuacji wiele, chociaż prawdę mówiąc wielokrotnie nie było tak łatwe ustalić na kogo przypada posunięcie.

Graliśmy mecz ze Stanami Zjednoczonymi w Warszawie w 1962 roku przed Olimpiadą w Warnie. Fischer wygrał partię ze Śliwą na pierwszej szachownicy, a potem był przewidziany błyskawiczny mecz Polska - Stany Zjednoczone. Fischer odmówił udziału w blitzach i nie mogłem z nim zagrać partii.

Śliwa (białe) – Fischer, Warszawa 1962

W ogóle blitze grałem z wieloma szachistami liczącymi się na świecie. Często grałem z Talem. Z Najdorfem ponad 100 partii

Z Najdorfem grałeś wiele partii, bo on też pochodzi z Polski?

Tak, w 1939 r. Polska drużyna grała na Olimpiadzie w Buenos Aires. W zespole był Najdorf. Najdorf, który był brązowym medalistą Olimpiady w Warszawie (1935). W 1939 r. Polska powinna wygrać Olimpiadę w Argentynie. Jednakże, gdy rozpoczął się finał, wybuchła akurat II Wojna Światowa. 1 września. Wtedy Brytyjczycy, niektórzy pracujący dla «Intelligence Service», wrócili do domu. My nie mogliśmy grać z Niemcami i z innymi zespołami. Także Francja. Organizatorzy uznali te mecze za remisowe 2-2. W rezultacie Polska zdobyła srebrne medale. Najdorf pozostał w Argentynie, nie wrócił do Warszawy, bo nie było sensu ryzykować. Stracił całą rodzinę w getcie warszawskim. Mówił, że było to 30 czy 50 osób, w tym jego żona, córka ...

Również pozostał w Argentynie Paulin Frydman, członek "złotej" polskiej drużyny z Olimpiady w 1930 roku. Spotkaliśmy się z nim w Buenos Aires (1978), wręczyłem mu medal 50-lecia Polskie- go Związku Szachowego. A z Najdorfom dwukrotnie spotkałem się w Buenos Aires, ostatnim razem w 1992 roku, kiedy byłem trenerem naszej Krystyny Dąbrowskiej, która wygrała Mistrzostwa Świata dziewcząt do 20 lat w Buenos Aires. Wtedy byliśmy w domu Najdorfa i, oczywiście, ja oraz para juniorów graliśmy z nim wiele blitzów. Z Miguelem grałem blitze także w Linares oraz w Warszawie... Bardzo dużo partii. Lubił komentować w trakcie gry. Gdy zbijał pionka mówił: "Moja babcia powtarzała, że lepiej mieć pionka więcej, niż pionka mniej”. Choć jego babcia oczywiście nie miała pojęcia o szachach (ze śmiechem).

Dąbrowska, AF, Najdorf, Buenos Aires 1992

Mówiłeś o blitzach. A co możesz powiedzieć o swojej grze w niedoczasach?

Jak graliśmy dawniej? Teraz w ogóle nie ma niedoczasów, ponieważ zawodnicy mają dodatek 30 sekund po każdym posunięciu. W dużym niedoczasie przeciwnika postępowałem tak. Teraz jest to absolutnie niemożliwe. Pomyślałem kilka minut i wykonywałem trzy posunięcia z rzędu. Mianowicie robiłem jedno posunięcie, przeciwnik odpowiadał, wtedy natychmiast drugie, odpowiadał i natychmiast trzecie. Wtedy tracił czas. Potem znowu tę samą serię posunięć po raz drugi. To była moja taktyka. Pomyśleć i wykonać trzy posunięcia z rzędu. Aby spowodować przekroczenie czasu, czyli opadnięcie chorągiewki na zegarze (z uśmiechem). Kiedy dodaje się 30 sekund na ruch, to można grać turniej, a nie tylko partię. Prawdę mówiąc w 1964 roku w Tel Awiwie nie wygrałem hetmana z Durao (Portugalia) w jednym posunięciu. Nieprzyjemne zdarzenie. Ale w innej partii wykonałem 20 posunięć w minutę i nie miałem żadnych wątpliwości, że zdołam to zrobić.

Pamiętam też, że nie przyjąłem oferty remisowej na jednej z Olimpiady, mając minutę na 15 posunięć. W końcu partię przegrałem, chociaż miałem po drodze wygraną. Grałem niedoczasy szybko i pewnie, nie miałem żadnych trudności. I teraz patrzę ze zdumieniem na czołowych szachistów świata jak zaczynają się denerwować mając aż trzy minuty, a przecież jeszcze dostają po 30 sekund na ruch. To śmieszne!

Powiedz nam o Twoich najbardziej pamiętnych turniejach międzynarodowych.

Turniej w Polanicy Zdroju, który wygrałem w 1964 roku. Razem z Parmą, która był wcześniej mistrzem świata do 20 lat. Trzeci był Hort. Następnie Kavalek, Czerniak, Tołusz, Nowopaszin Cwetkow. Wtedy czołowi szachiści. Wtedy zamatowałem Aleksandra Tołusza z poświęceniem obu wież. Jest to jedna z moich najlepszych partii.

Jeszcze jeden niezły turniej wygrałem w małej miejscowości Bagneaux niedaleko Paryża. Myślę, że to było w 1979 roku ... Byłem też trzeci w Bułgarii ... Dawniej były tylko turnieje kołowe i kiedy ktoś dostał w nich miejsce, to grał tylko z czołowymi szachistami z różnych krajów. Z Jugosławii występowali Ivkov, Matulović, Matanovi. Z Węgier - Csom, Barczay, Lengyel, Ribli, Sachs ... Grałem też ze wszystkimi naj- silniejszymi szachistami Czechosłowacji. Z Hortem osiem lub dziewięć partii, z Kavalkiem- cztery, z Jansa - pięć. I wtedy to były rzeczywiście interesujące pojedynki.

Jakie swoje partie uważasz za najlepsze?

Ofiara hetmana w Gambicie Królewskim z Tarnowskim w mistrzostwach Polski w 1962 roku. Z Talem miałem też interesującą partię w Halle (GDR). Grałem źle w turnieju, ale o mało co czarnymi nie ograłem Tala. Prawie wszystkie figury były pod biciem! Można nawet znaleźć komentarze Tala, gdzieś „uciekł” na remis wiecznym szachem.

Blitz A. Filipowicz – M. Tal, Warszawa 1966

c.d.n.

część 2, część 3