Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Wiktor Świetlik,16/10/2009

W demokracji są dwie metody na przejęcie władzy. Pierwsza, kosztowna, to przekonanie do siebie milionów osób i wygranie wyborów, druga, tańsza, to znalezienie lub wymyślenie kompromitujących faktów dotyczących przeciwników politycznych - pisze Wiktor Świetlik.

Dowodząc przy tej okazji wyższości piłki nożnej nad polską polityką, słynny bramkarz Jan Tomaszewski zapowiadał, że afera Rywina przy zatrzymaniach w Polskim Związku Piłki Nożnej to będzie jak spłuczka klozetowa przy wodospadzie Niagara. Pomylił się.

Polacy jednak, a spora w tym ostatnio zasługa naszych dzielnych piłkarzy, preferują politykę i aferami z nią związanymi żyją przede wszystkim.

Dlatego to polityczne afery przede wszystkim przykuwają największą uwagę czytelników, widzów, słuchaczy i wyborców.

W demokracji istnieją dwie podstawowe metody na przejęcie władzy. Pierwsza, bardziej kosztowna, to przekonanie do siebie milionów osób i wygranie wyborów, druga - tańsza - to znalezienie lub wymyślenie kompromitujących faktów dotyczących przeciwników politycznych i wywołanie solidnej afery. Podobnie można doprowadzić do dymisji niechcianego ministra. Czasem wywołanie afery uderza w samego wywołującego, czasem wybuchają one same.

Afery mają jeszcze jedną cechę: całej prawdy o nich dowiadujemy się po latach albo wręcz nie dowiadujemy się wcale. Tak było w przypadku słynnej afery Watergate. Dopiero po latach okazało się, że słynnym informatorem dzielnych dziennikarzy, którzy doprowadzili do dymisji prezydenta Nixona, był sam wiceszef FBI, a cała afera była najprawdopodobniej efektem rozgrywki pomiędzy służbami specjalnymi a rządem.

W naszym rankingu umieściliśmy te afery, które były bezpośrednio związane z życiem politycznym i gwałtownie wybuchały na kilka dni, czasem miesięcy, elektryzując uwagę Państwa i świata polityki.

Dlatego nie uwzględniono kilku afer związanych z wielkimi przekrętami finansowymi, w tym największego z nich - FOZZ. Zabrakło też typowych skandali, jak kolejne "zachwiania" Aleksandra Kwaśniewskiego, bo trudno je uznać za prawdziwe afery.

Oto subiektywna lista 10 największych polskich afer politycznych.

1. Michnik prekursorem CBA, czyli afera, której nie było (2002)

Afera, której nie było - przynajmniej tak orzekły niezawisłe sądy RP oraz kilka autorytetów naczelnych, z redaktor Janiną Paradowską na czele. Choć jej nie było (afery, nie redaktor Paradowskiej), to miała wpływ na życie wielu ludzi. Dzięki niej poseł Jan Rokita uwierzył, że będzie premierem, a poseł Zbigniew Ziobro chyba nawet, że kimś wyżej. Pozbawiona samokrytyki Anita Błochowiak na stałe nabrała, niestety, przekonania, że może się zajmować polityką. Jerzy Urban został na jakiś czas kimś w rodzaju autorytetu moralnego, a Adam Michnik w końcu nauczył się obsługiwać dyktafon.

Choć jej nie było, jest królową polskich afer politycznych i matką komisji śledczych. Jej zapomnianymi pozytywnymi bohaterami, którzy pierwsi o niej napisali, byli koledzy Mazurek i Zalewski. Ale wszystko eksplodowało dopiero wtedy, kiedy sam Adam Michnik w pół roku po rozmowie z Lwem Rywinem przyznał się, że ową pogawędkę nagrywał i że producent przyszedł do niego z pomysłem na ciut nielegalny biznes. Michnik okazał się wówczas protoplastą CBA, bo wszystko nagrał na starannie ukryty w książkach dyktafon.

Co ciekawe, patrząc na to wszystko z perspektywy, chodziło o niezbyt wielkie pieniądze - mniej więcej półtora najwyższej kumulacji Dużego Lotka. Afera nie miała też dotykać budżetu, bo kasa - zadośćuczynienie za korzystny zapis w ustawie medialnej - miała popłynąć z kont spółki Agora na konta Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ale po tej aferze (której nie było) już nic nie było takie samo. Leszek Miller, który miał rządzić do dziś dnia, w niecałe półtora roku po ujawnieniu całej sprawy przestał być premierem, a jego partia nie dość, że zaczęła się sypać, to jeszcze zaczęła się go wypierać. Od czasów afery Rywina jakby sympatyczniejsi za to stali się działacze SLD. Spokornieli, stali się mniej nadęci, aroganccy, bardziej ludzcy. Powietrze, które z nich uszło, napełniło ich kolegów - najpierw z Prawa i Sprawiedliwości, a potem z Platformy Obywatelskiej

2. Tu "Brzoza", czyli pan Antoni sieje burzę i zbiera miłosierdzie (1992)

W czerwcu 1992 roku okazało się, że niektórzy z polskich polityków mają imiona nie tylko w akcie urodzenia, chrztu i bierzmowania, ale takie jeszcze jedno albo nawet więcej, nadane przez troskliwego opiekuna z bezpieki. Janusz Korwin-Mikke poprosił ministra spraw wewnętrznych Antoniego Macierewicza, by sporządził listę owych dodatkowych imion, pomysł poparł Sejm, a minister skwapliwie przystąpił do dzieła. W efekcie ówczesny rząd został utrącony przez posłów nawet szybciej niż dziś Mariusz Kamiński przez premiera, a kamery sejmowe nakręciły dzieło życia Jacka Kurskiego, czyli film o nerwowej nocnej naradzie, podczas której decydowano o odwołaniu premiera. Warto to dziś obejrzeć choćby po to, by zobaczyć, jak oni wówczas wyglądali i się ubierali. Młodego Waldemara Pawlaka, który tak samo jak podczas obecnej afery milczał, uczcił także w jednym z utworów Kazik Staszewski ("z kamienną miną siedzę przy stole, przy nim ludzie, których troszeczkę się boję").

Dramat godny "Hamleta" rozegrał się wówczas jednak w klubie ZChN, którego członkiem był Antoni Macierewicz, a którego szefa Wiesława Chrzanowskiego umieszczono na liście. Napięcie tych relacji pięknie oddał później Marcin Wolski na modłę słynnej piosenki Hanki Ordonówny, brzmiało to mniej więcej tak:

"Chrzanowski: - Święty Antoni, Panie Antoni, teczkę zgubiłem pod miedzą.

Ach, co to będzie, ach, co to będzie - kiedy się w klubie dowiedzą?

Macierewicz: - Akta takie są gorące, że swąd idzie oczywisty, więc choć byłeś dla mnie ojcem, dałem cię na czoło listy. Pomówiłem, podkopałem, choć, żeś winien, ja nie twierdzę.

Chrzanowski: - A ja z partii cię wylałem z chrześcijańskim miłosierdziem".

3 "Mallorca, extasy and motion", czyli kuku Oleksemu (1995)
Afera ważna, bo bez niej kluczową rolę na lewicy mógłby odgrywać przez kilka lat nie kanclerz Leszek Miller, ale Józef Oleksy, swoją drogą jeden z najsympatyczniejszych polityków i późniejszy fumfel od kieliszka wielu prawicowych dziennikarzy i polityków. W 1996 roku przestał być premierem, gdyż został oskarżony, że przekazuje sowieckiemu szpiegowi Władimirowi Ałganowowi rozmaite informacje. Animatorem całego przedstawienia był człowiek Lecha Wałęsy, ówczesny minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski - facet o wyjątkowo sympatycznej twarzy i miłym usposobieniu.

Cała historia okazała się dość skomplikowaną intrygą wywiadów, a ponieważ nasi chcieli sobie też trochę podróżować po świecie, kluczowe wcześniejsze rozmowy z Ałganowem odbywały się na słonecznej hiszpańskiej wyspie Majorce. Całość nikomu nie wyszła na zdrowie: Milczanowski zakończył karierę polityczną, Wałęsą zaczęto straszyć dzieci (autorytetem został dopiero, gdy zastąpili go bracia Kaczyńscy), Oleksy nie zrobił takiej kariery, jaką mógłby zrobić, Ałganow został zdekonspirowany.

4. Tylko bez skojarzeń, czyli lepiej nie wspominać (2003)

Świętokrzyskie Starachowice kiedyś kojarzyły się z najpopularniejszą polską ciężarówką, która miała tak wielki wpływ na sukces stanu wojennego, jak Jeep Willys na losy II wojny światowej albo kij bambusowy na chińską rewolucję kulturalną. Stara już się nie produkuje, ale Starachowice za to dorobiły się afery swojego imienia, choć rozegrała się ona tak naprawdę w Warszawie.

Czytelnikom urodzonym po 2003 roku przypominamy: otóż kilku wysokich urzędników państwowych ostrzegło swoich kumpli, że toczy się przeciwko nim śledztwo, są podsłuchiwani, planowane są zatrzymania. Autorów przecieku przykładnie ukarano: jeden dostał trzy i pół roku, drugi dwa lata, trzeci półtora roku. Wszyscy poszli siedzieć.

Z czymś się to Państwu kojarzy? Że jakaś inna afera teraz? Że znowu przeciek? Że ktoś ostrzegł, że Centralne Biuro Antykorupcyjne podsłuchuje szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego? Co za chore skojarzenia! To są inne czasy, inni ludzie, inny rząd. Tak w ogóle czas przerwać te chore dywagacje i przejść do jakiejś innej afery.

5. Kup pan ziemię, czyli nie tylko działka heroiny szkodzi (2007)

Afera, którą zapamiętano przede wszystkim ze względu na odlotową grę komputerową prezentowaną na konferencji przez prokuratora Jerzego Engelkinga, w której małymi kropeczkami imitującymi ludziki ściga się inne ludziki na mapie warszawskiego hotelu Marriott. Gra nie weszła co prawda do masowej produkcji, ale skutki całej sprawy były wiekopomne. Historia zaczynająca się od odrolnienia działki gdzieś pod Mrągowem skończyła się aresztowaniem kilku znanych osób, a także tym, że kilka innych bardzo znanych i bogatych zdecydowało się jakiś czas spędzić za granicą. A pokłosiem afery było nie tylko zarzucenie Andrzejowi Lepperowi próby przyjęcia łapówki, ale i rozpad koalicji Prawo i Sprawiedliwość - Samoobrona - Liga Polskich Rodzin, koniec rządów Jarosława Kaczyńskiego, sejmowa komisja śledcza i tak dalej. W całej tej historii też bardzo ważny był wątek przecieku, dlatego pora ją skończyć i przejść do kolejnej afery.

6. Seks po polsku, czyli wiocha na maksa (2006)

Seksafera po polsku była rodzimym odpowiednikiem słynnych seksskandali w stylu słynnej brytyjskiej afery ministra wojny Johna Profumo, który sypiał z domniemaną sowiecką agentką. Miała się do nich tak jak pijana rodzinka z piosenki zespołu Big Cyc pt. "Kręcimy pornola" ma się do wysublimowanego francuskiego kina erotycznego. Szczegółów chyba nie trzeba nikomu przypominać, szczególnie że niniejszy artykuł ma Państwa bawić, a nie żenować.

W przypadku tej afery są sami przegrani. Najgorzej skończył Stanisław Łyżwiński z Samoobrony, bo bez wyroku wylądował w areszcie, jako żywo wyglądającym na wydobywczy, gdzie mocno podupadł na zdrowiu, czego raczej nie zrekompensował mu czas, który poświęcał tam na lekturę greckich filozofów. Szef Samoobrony Andrzej Lepper wciąż ciągany jest po sądach, i choć odgraża się, że jeszcze wróci, to ma raczej kiepskie szanse.

Aneta Krawczyk z czasem przestała być idolką feministek, szczególnie że coraz więcej zaczęło wskazywać, iż nie była aż tak bezwolną ofiarą, za jaką się przedstawiała.

W tej aferze nawet element rodem z amerykańskich melodramatów klasy C - czyli badania DNA - nie zmniejszył wrażenia rodzimego, postpegeerowskiego obciachu.

7. Mamy cię, czyli Renia, nie daruję ci tej nocy (2006)

Afera, w wyniku której kompletnego obciachu narobili sobie z kolei prominentni politycy PiS Adam Lipiński i Wojciech Mojzesowicz, a Renata Beger z Samoobrony została kilkudniową gwiazdą telewizji TVN. PiS-owcy tak skutecznie wówczas zresztą przekonywali polityków Samoobrony do przejścia na ich stronę i porzucenia Leppera, że później musieli się z tym Lepperem jednać (na kilka miesięcy). Pokłosiem afery była także trzyletnia wojna totalna między prawicą a TVN-em, w trakcie której doszło między innymi do półrocznego bojkotu stacji. Zakończyła ją dopiero niedawno wizyta w telewizji samego Jarosława Kaczyńskiego.

8. Wakacje nie z Ałganowem, czyli Kwaśniewski się dwoi (1997)

Ałganow znowu w akcji. Do Władimirów nie mamy w Polsce szczęścia. Tym razem z rosyjskim szpiegiem miał spotykać się Aleksander Kwaśniewski, a napisał o tym dziennik "Życie". Prezydent się wściekł i wytoczył gazecie proces. W toku postępowania ustalono, że Kwaśniewski nie mógł spotykać się z Ałganowem, bo w tym samym czasie był w Tajlandii, a także w Irlandii. Dowiedziono tego na podstawie dokumentacji dostarczonej przez bank, który tworzyli i w którym pracowali ludzie bardzo wiarygodni - bo politycznie z tej samej bajki co głowa państwa.

Sąd także dokonał największej rewolucji prawnej od czasu wprowadzenia kodeksu napoleońskiego i rozdzielił szczególną rzetelność dziennikarską od staranności dziennikarskiej. W efekcie tego wszystkiego gazeta przegrała.

Zdecydowanym wygranym całej tej imprezy był ośrodek sportowy we Władysławowie, do którego zaczęły pielgrzymować rzesze turystów, a także prawicowa młodzież.

9. Tu nadaje Gudzowaty, czyli mam was wszystkich (2006)

Dwie bliźniacze afery, a raczej skandale wywołane przez Aleksandra Gudzowatego, niegdyś najbogatszego Polaka, którego dawni polsko- i rosyjskojęzyczni znajomi wyślizgali z handlu gazem. Pierwsza historia to czysta dziennikarska obyczajówka, z elementem sprawiedliwości dziejowej, bo Gudzowaty nagrał redaktora Adama Michnika, który wszak niegdyś sam nagrał Lwa Rywina. Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" w tej rozmowie wydaje się nie aż takim wielkim etykiem jak w swoich tekstach, a obaj panowie w rozmowie wieszali razem psy na podwładnym Michnika dziennikarzu Andrzeju Kubliku.

Dużo ciekawsze były jednak drugie taśmy, których także przypominać nikomu nie trzeba, czyli zapis wizyty Józefa Oleksego u Aleksandra Gudzowatego. Od tego czasu na prestiżu mocno straciła pani prezydentowa Kwaśniewska i jej telewizyjne rekolekcje dla prawdziwych dam ("Siedzi wyfiokowana Jola i gada. (…) Że trzeba zdjąć kapelusik od bezy. I to jest k… program pierwszej damy!"), ale przede wszystkim definitywnie swoją karierę pogrzebał sam Oleksy, pomimo buńczucznych zapowiedzi ("będę ostry jak brzytwa"). Jedynym człowiekiem w Polsce, który stanął w obronie Oleksego, był rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski.

Gudzowaty twierdził, że nagrywał Oleksego dlatego, iż ten przyszedł do niego z ostrzeżeniem, by nie ujawniał kompromitujących faktów dotyczących lewicy. Szef Bartimpeksu zdecydowanie nie posłuchał.

Po całej aferze przez jakiś czas wielką karierę medialną robił niejaki pan Marcin Kossek, wierny (wydawało się) szef ochrony Gudzowatego. Później zresztą i on zrobił psikusa swojemu szefowi i opuścił jego firmę, zabierając z sejfów rozmaite dokumenty, w tym prawdopodobnie wiele kompromitujących informacji o różnych ludziach. A więc zapewne jeszcze o nim usłyszymy.

10. Nie tych wsadzili, czyli helikopter w akcji (2001)

Afery z czasów rządów Jerzego Buzka były bardzo dziwne, bo po jakimś czasie kończyły się uniewinnieniami, a do tego rodziły się podejrzenia, że za oskarżeniami wobec poszczególnych osób stały jakieś mroczne siły. Tak było w przypadku dymisji wojewody śląskiego Marka Kempskiego, ale przede wszystkim w dziwnej aferze w MON, w wyniku której w polityczny niebyt odszedł wiceminister Romuald Szeremietiew. Przeciwko wiceministrowi użyto gazet, a nawet śmigłowców. Jeden z nich w spektakularnej akcji zatrzymał asystenta Szeremietiewa na promie na środku Bałtyku. Akcja ważna dla historii polskich mediów, bo od niej zaczęła się moda na aresztowania, podczas których całkiem przypadkowo akurat w pobliżu znajdują się dziennikarze.

Cała sprawa dość mętna, bo w jej tle rozgrywało się wiele wielkich przetargów, w tym ten na samoloty wielozadaniowe, w którym od początku wiadomo było, że wygra F-16. Sąd po latach uniewinnił Szeremietiewa. Znany niegdyś polityk i zasłużony opozycjonista dziś zajmuje się głównie tłumaczeniem, jak bardzo go skrzywdzono. Prawdziwym wzorem elegancji była i jest w całej tej historii postawa ówczesnego szefa Szeremietiewa Bronisława Komorowskiego, który zachowuje się tak, jakby wszystko toczyło się w Etiopii albo innym oddalonym miejscu i on nie ma pojęcia o niczym w tej sprawie.